W kabinie szybko robi się sauna; latem asfalt potrafi rozgrzać powietrze w słońcu do 33 °C, a w środku auta termometr pokazuje nawet 45 °C. Nie mam czasu na postoje w sklepie. Dlatego między jednym a drugim doręczeniem wystarczy mi pojedynczy łyk chłodnej wody bez chlorowego posmaku i bez zapachu starych rur.
Pojemność – 0,7 l to złoty środek
W kabinie kurierskiego vana nie ma miejsca na zbędny balast – każdy przedmiot musi zasłużyć na slot. Dlatego wożę butelkę filtrującą o pojemności 0,7 l. Ma tylko 22 cm wysokości, więc pasuje w uchwyt napojów we wszystkich trzech modelach, którymi najczęściej jeżdżę: Ford Transit, Mercedes Sprinter i VW Caddy (sprawdzone podczas rotacji aut w bazie). Korpus z Tritanu™ waży niespełna 90 g, a jednak wytrzymuje uderzenie o deskę rozdzielczą przy awaryjnym hamowaniu z 60 km/h.
W sercu butelki pracuje niewielki wkład węglowy. Eliminuje dokuczliwy „basenowy” zapach chloru. Ustnik zaprojektowano tak, by można było wziąć solidny łyk jedną ręką: 250 ml znika w sześć sekund, bez odchylania głowy i odpinania pasów. To detal, ale gdy parkuję pod górkę lub lawiruję po osiedlu domków, brak ekwilibrystyki z butelką naprawdę robi różnicę.
Najważniejsza jest jednak wydajność: pełne 0,7 l wystarcza mi mniej więcej na dwugodzinny odcinek trasy. Filtr „podkręca” świeżą kranówkę ze stacji benzynowej albo zaplecza magazynu, a dzięki szczelnemu gwintowi nic nie przecieka na skaner i listy przewozowe. Zamiast pięciu jednorazowych butelek dziennie mam jedną, wielorazową – lepszą dla portfela, wygodniejszą dla logistyki i neutralną dla smaku.
Mapa pragnienia: gdzie tankować H₂O między paczkami
Logistyka to łamigłówka. Czas i trasa = pieniądz. Dlatego plan dnia rozrysowuję tak: obok punktów paczek nanoszę stałe „wodne przystanki”. Priorytet numer jeden – stacje 24/7 (Orlen, BP, Shell). Ich toalety mają zwykły kran z wodą sieciową i dobrym ciśnieniem, więc w minutę uzupełniam i butelkę filtrującą, i awaryjny bidon 1,5 l.
Południowy rejon mam opanowany – co 7–8 km mam punkt z kranem, a w północnej części miasta długą przerwę w dostępie nadrabiam dwoma bidonami na zapleczu.
Jednak najlepiej rozrysowana mapa nawodnienia może zawieść. Zwłaszcza gdy dyspozytor rzuci mnie na rubieże powiatu, gdzie jedyna stacja to samotny Orlen za lasem. W takiej sytuacji w grę wchodzi plan B: 2-litrowy bidon – mój przenośny rezerwuar. Leży schowany w zacienionej wnęce przy prawych drzwiach ładowni, owinięty płóciennym pokrowcem. Przelewam wodę do butelki filtrującej albo nalewam wcześniej do bidonu już przefiltrowaną. Strategia jest prosta: jeżeli przypadkiem trafię na kran – choćby w garażu klienta, przy magazynowym wężu – uzupełniam butelkę filtrującą. Raz, gdy wyruszyłem bez zapasu, skończyło się przystankiem w miejscowym sklepie. Trzy butelki PET, kilkanaście złotych w plecy i pełna torba pustych opakowań do wyrzucenia. Po tej lekcji większość kierowców naśladuje moje pomysły. Minimalny koszt, zero śmieci.
Oszczędności, ekologia i zdrowie
Kupowanie kilku butelek wody dziennie w ciągu miesiąca zamienia się w setki złotych. Te pieniądze wolę przeznaczyć na serwis auta albo odłożyć na urlop. Gdy napełniam butelkę filtrującą kranówką, nie tracę czasu na zajeżdżanie pod sklep, łatwiej więc doręczam więcej paczek i podnoszę prowizję. Rocznie to nawet dwa tysiące plastikowych butelek mniej i spora kwota w kieszeni, a dodatkowo brak stresu z parkowaniem przy małych sklepach.
Plastikowy bilans też robi wrażenie. Po jednym sezonie potrafiłem wyrzucić kilkaset butelek — dziś ta góra odpadów po prostu nie powstaje. Mniej transportu wody to mniejsze spalanie ciężarówek, a w efekcie niższy ślad węglowy całej branży.
Najważniejsze pozostaje jednak nawodnienie. Przy 30 °C w kabinie spadek koncentracji to kwestia minut. Stały dostęp do chłodnej, pozbawionej chloru wody chroni przed bólem głowy i sennością, a filtrowana kranówka nie kusi cukrem jak kolorowe napoje. Proste narzędzie, a wygrywam potrójnie: oszczędzam, dbam o środowisko i utrzymuję formę przez cały kurs.